Strony

środa, 18 lutego 2015

Rozdział 6

Sebastian, przebrany już w swój uniform, ruszył ku parkowi. Szybkim krokiem pokonywał kolejne korytarze i punkty kontrolne, krótko witając się z napotkanymi osobami, zarówno personelem jak i pacjentami. W zwykłym dniu pewnie by przystanął i uciąłby z niektórymi dłuższą pogawędkę. To był jego sposób bycia, wszystkich traktować równo. Właśnie dzięki temu zdobył sympatię większości chorych oraz kolegów z pracy. Jednakże dziś rzucał na prawo i lewo zdawkowe pozdrowienia, przystając jedynie przy czytnikach kart, co zdumiało wielu. Oglądali się za nim, a po jego odejściu dyskutowali o tym z zainteresowaniem. Nie dość, że zjawił się mimo dnia wolnego, to jeszcze zachowywał się dziwacznie.
Gdy wreszcie dotarł do drzwi prowadzących do parku, zatrzymał się. Dawno nie czuł takiego podekscytowania. Serce dudniło mu w piersi. Przejechał kartą przez czytnik. Cichy brzęk dał znać, że drzwi są otwarte. Pchnął je mocno. Słońce oślepiło go na chwilę. Mimo to ruszył dość pewnie przed siebie. Gdy wreszcie jego wzrok przyzwyczaił się do światła dnia, ku rozczarowaniu ujrzał normalną scenę codziennego spaceru pacjentów. Może tylko byli bardziej podekscytowani ładną pogodą, nic nadzwyczajnego.
Cóż, czego ja się spodziewałem. - zganił się Sebastian w myślach. Nie widział Zuzy, ale pacjenci i opiekunowie pewnie rozeszli się po całym parku, więc ona też musiała ruszyć dalej. Z mniejszym już zapałem ruszył do stojącej najbliżej pielęgniarki. Była to młoda i zgrabna rudowłosa dziewczyna, znana z plotkowania i ciętego języka.
- Siema Kaśka - rzucił na powitanie. Dziewczyna obejrzała się na niego. Nie była jednak zdziwiona jego widokiem.
- Siema Seba. Zaskakujący dzień dziś mamy, co? - odparła z uśmiechem. I nie czekając na odpowiedź kontynuowała: - Najpierw dostałam nakaz zabrać Zuzę na spacer, a potem poinformowano mnie, że ty się pojawisz i zajmiesz się nią. A najśmieszniejsze jest to, że doktorek Szczypiorek to nakazał. Czaisz?
Szczypior miał z nią dziś mieć sesje, może dotarł do niej i to jest nagroda? - pomyślał i zaczął się znów z zainteresowaniem rozglądać za swą przypisaną pacjentką.
- A gdzie Zuza? - zapytał rudej.
- Poszła wraz z Rzepą dalej, w stronę karmików dla ptaków. Bunia ma na nich oko. - odparła obserwując jego reakcje. - Reszta naszych podopiecznych omija ją szerokim łukiem. Boją się jej. Monika nawet wpadła w histerię i dziś nie wyszła z nami. Żebyś widział, jak prowadziliśmy Zuzę, oni instynktownie odsuwali się robiąc jej przejście. Jak weszliśmy to zbili się w grupę i dopiero, gdy Bunia zabrał Zuzie do karmików  dla ptaków zaczęli zachowywać się normalnie, normalnie jak na nich, oczywiście.
- A Rzepa? - uśmiechnął się Seba. 
Rzepa był to najbardziej przyjazny i spokojny pacjent. Był chudy jak patyk i miał przydługie, wiecznie przylizane włosy. Jego przezwisko powstało na skutek tego, że jak się do kogoś przylepił to nie odstępował go na krok. 
Seba pomyślał z radością, że towarzystwo Rzepy powinno podziałać dobrze na dziewczynę, może nawet oboje zaprzyjaźnia się.
- Po chwili sam ruszył za nimi, krzycząc żeby poczekali. Wiesz, jak on uwielbia te ptaki. Mimo strachu nie przegapi okazji, aby na nie popatrzeć. - uśmiechnęła się z politowaniem. I widząc, że Seba chce jeszcze o coś zapytać i domyślając się o co dodała: - A Zuza zachowuje się jak zwykle. Obojętny wzrok w dal i trzeba ją prowadzić za rękę. 
- Aha. - mruknął zawiedziony.
- Zawiedziony, co? 
- Jop. Idę do nich.
- Powodzenia!- rzekła z lekko ironicznym uśmiechem.
Ruszył więc piaszczystą dróżką ku karmikom. Mijał w zamyśleniu kolejne osoby, prawie nie zauważając nikogo. Jakby nie był tak skupiony na własnych myślach zauważyłby, że pacjenci trzymają się bardzo blisko budynku szpitala, a nie jak zwykle rozeszli się po całym parku. Natomiast, aby dojść do karmików należało przejść na ukos cały park. Były one na samym skraju parku, prawie przy murze i jakieś półtora kilometra od zachodniej bramy.
Na co ja liczyłem... - myślał. - Taki stary jestem, a nadal naiwny i w cuda wierzę. 
Rozdzierający wrzask od strony karmików wyrwał go z osłupienia, biegiem ruszył ku jego źródle. Zbliżając się ujrzał Bunie trzymającego wyrywającego się i wrzeszczącego Rzepę. Mimo ogromnej postury zawodnika sumo Bunia musiał się utrudzić, aby go utrzymać. Chudy chłopak z nienawiścią wpatrywał się w stojącą jakieś trzy metry od nich dziewczynę. Ta stała sztywno zwrócona do szarpiącej się dwójki bokiem, jakby zaistniała sytuacja jej nie dotyczyła i nie interesowała. Dotarł do nich i zatrzymał się między nimi, plecami do dziewczyny. Gdy to zrobił Rzepa zwiotczał w uścisku Buni, a po polikach ciekły mu wielkie jak perły łzy.
- Bunia... - zaczął Seba, ale na widok przerażonej i pobladłej twarzy kolegi urwał. Pielęgniarz i pacjent wpatrywali się z wielkim lękiem, a zarazem smutkiem w ziemię tuż za nim. Ze strachem odwrócił się i aż z dziwienia otworzył usta.  Wokół dziewczyny w promieniu jakiegoś metra leżały martwe ptaki. Ich ciała tworzyły idealne koło, którego środek wyznaczała ona. Przypatrzył się i zauważył, że niektóre jeszcze podrygują nóżkami w pośmiertnych drgawkach. Włosy zjeżyły mu się na całym ciele i instynktownie cofnął się o krok od tego cmentarzyska. Za sobą słyszał łkanie Rzepy i ciężki oddech Buni. Przełknął ślinę.
- Zuza? - wyrzucił z siebie, a słowo to zabrzmiało niepewnie. Zero reakcji. Nie miał odwagi podejść do niej.
Muszę się ruszyć. - pomyślał, ale na samą myśl nogi stały się ciężkie, jakby były z betonu. - Idź! - nakazał sobie. - To tylko dziewczyna! Tylko pacjentka! - tłumaczył sobie. Ale ciało jakby nie należało do niego. - Co z ptakami? Co tu się stało? - kołatało mu w głowie. - Ktoś je otruł. - podpowiadał rozum. - I rozłożył dokładnie wokół niej? To szaleństwo. To na pewno sen! - Nie potrafił się ruszyć, wykrztusić kolejnego słowa, tylko stał i patrzył, a myśli latały jak szalone.
- Seba? Bunia? - głos ochroniarza Marka dobiegał z niedaleka. Był jak uszczypnięcie wyrywające ze snu.
- W porządku Marku! Tu jesteśmy! - odkrzyknął nie wierząc, że znów może mówić.