Strony

poniedziałek, 17 listopada 2014

Rozdział 4

Kolorowe liście tworzą barwny, szeleszczący dywan na chodniku. Słońce wyszło za chmur i przyjemnie ogrzewa świat. W małym miejskim parku mimo przedpołudniowej godziny tętni życie. Przedszkolanki prowadzą grupkę maluchów na pobliski plac zabaw. Dzieciaki idą dość grzecznie parami i podśpiewują wspólnie jedną z tych wesołych przedszkolnych piosenek. Trzech siwowłosych staruszków przysiadło na ławce i ożywionym głosem prowadzą dyskusję na temat wyników wyborów samorządowych. Młoda, modnie ubrana kobieta szybkim krokiem przemierza alejkę, kilka kroków za nią idzie również młody, dobrze zbudowany mężczyzna. Kobieta błądzi myślami gdzie indziej, gdy nagle słyszy, że mężczyzna za nią przyspieszył krok. Obraca się i w tym momencie spada na nią deszcz kolorowych liści.
- Sebastian! - oburza się na mężczyznę, który pochyla się i zbiera kolejne liście. - Co ty wyprawiasz? Pobrudzisz mi płaszcz! A ponadto spóźnimy się na spotkanie!
- Spójrz Kochanie jaki mamy piękny dzień - uśmiecha się Sebastian i bierze kobietę w ramiona, unosi jak piórko i okręca się z nią.  Na co ona przewraca oczyma.
- Postaw mnie! Głupoty ci w głowie.
- Czy nie możemy przez chwilę rozkoszować się jesienią? - szepcze odstawiając ją na ziemię, a ona chwilę się chwieje na swoich szpileczkach.
- Chyba za dużo przebywasz między swoimi podopiecznym - warczy podirytowana jego zachowaniem i spogląda wymownie na zegarek.
Nagle w jego oczach przygasa radość i ciemno granatowe oczy robią się niewyobrażalnie smutne. Takie spojrzenie nie pasuje do niego i jej serce zaczyna drżeć z niepokoju, czy aby nie zabiła jego tak niezwykłej radości z niczego. Czy nie dlatego go tak kocha? Po czym rozgląda się w około i dziwi się, że nie zauważyła jak pięknie wygląda park. Mieniące się kolorami liście i przebijające przez nie promienie słońca sprawiają, że postanawia ulec i trochę się spóźnić. Ty mój wariacie masz rację nacieszmy się sobą i tym pięknym dniem- myśli ona. Już ma mu to powiedzieć, gdy odzywa się jego komórka.
- Nie odbieraj - szepcze, ale jest już za późno. On już odebrał.
- Słucham? Tak, tu Sebastian. - chwilę słucha. - Nie. Dziś doprawdy nie mogę. Ale... - znów milknie, dłuższy moment wysłuchuje, po czym nagle zdziwiony prawie krzyczy - Poważnie? No dobrze przyjadę. Będę tak za około pół godziny, pasuje? No to do zobaczenia!
- Gdzie niby będziesz za pół godziny? - jej dobry humor prysł.
- Muszę jechać do pracy. - mówi dziwnie podekscytowany. - Później ci opowiem - rzuca i bez pożegnania, prawie biegiem rusza w kierunku z którego przyszli. Kobieta stoi chwilę zszokowana takim obrotem sprawy, po chwili przytomnieje i krzyczy za nim:
- Sebastian! 
Na co on staje i się obraca. Ona wzdycha z ulgą, że jednak wróci, ale on tylko przesyła jej całusa, po czym znów rusza w przeciwnym kierunku. Przez chwilę widać jeszcze jego sylwetkę między drzewami, po czym znika on jej z oczu. W tym momencie kobietę przeszywa paniczny, nieracjonalny lęk. Nie może chwycić powietrza, a serce zamiera na chwilę. Czuję, że właśnie w tej chwili go straciła na zawsze, że coś złego się stanie. Po chwili jednak opanowuje się i stwierdza, że to przecież irracjonalne i głupie. Sebastian poszedł do pracy i zobaczą się już nie długo. Jednak niepokój ten będzie towarzyszyć jej już cały dzień, aż do zaśnięcia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz